Miasteczko na Ukrainie recenzją Bernarda Wassersteina – na granicy iw centrum historii | Autobiografia i pamiętnik
Kiedy historyk Bernard Wasserstein miał w 1957 roku około dziewięciu lat, matka opowiedziała mu o Krakowcu, „małym miasteczku na Ukrainie”, z którego pochodziła i do którego wracała rodzina jego ojca. W owym czasie, jak pisze, znajdowało się „na granicy polsko-sowieckiej” – choć wraz z upadkiem ZSRR w 1991 roku „wyłoniło się jakby z chmury, tuż na terenie nowo niepodległej republiki Ukrainy”.
Wasserstein zafascynował się tym miejscem i obok swoich głównych studiów na temat XX-wiecznej Europy, barbarzyństwa i cywilizacji, ambitnych książek o Izraelu/Palestynie i wielu innych aspektach żydowskiej historii, od dawna próbował „skompletować słownik biograficzny każdej pojedynczej osoby w zapisanej historii, kto kiedykolwiek tam mieszkał”. Teraz wydestylował ten nieco szalony projekt w fascynującą historię, która składa hołd jego przodkom, jednocześnie poruszając kwestie, które pozostają tragicznie aktualne.
Z jednej strony Krakowiec to mało znaczące miejsce, które nigdy nie miało więcej niż 2000 mieszkańców. Ale znajduje się również w obszarze, który historyk Timothy Snyder nazwał „skrwawionymi ziemiami” Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie przesuwające się granice, rywalizujące ze sobą nacjonalizmy i wrogie wielkie mocarstwa po obu stronach doprowadziły do ponad stuletniego zajadłego konfliktu.
Wassersteinowie, Berlin, 1934: zgodnie z ruchem wskazówek zegara od góry po lewej: Czarna Wasserstein, Berl Wasserstein, Hela Kampel, Addi (ojciec Bernarda) i Lotte w dniu bar micwy Addiego. Zdjęcie: dzięki uprzejmości Bernarda Wassersteina
W czasie pierwszej wojny światowej, jak pisze Wasserstein, miasto było „bombardowane, pustoszone, wielokrotnie okupowane i odbijane przez walczące siły”. W latach międzywojennych „kipiące animozje narodowe między Polakami a Ukraińcami… coraz bardziej wychodziły na wierzch”, a Żydzi znaleźli się „w środku”. Zarówno ZSRR, jak i Niemcy zajęły miasto w czasie drugiej wojny światowej i na początku 1944 r. „toczyła się skomplikowana wojna wszystkich ze wszystkimi, w której [Ukrainian Insurgent Army]polska Armia Krajowa, niemieckie siły bezpieczeństwa i sowieccy partyzanci walczyli o dominację”.
To tutaj rodzina Wassersteina zajmuje centralne miejsce. Jego dziadek Berl, syn piekarza, urodził się w Krakowcu w 1898 roku. Prawdopodobnie uciekając przed służbą wojskową i złymi perspektywami przeniósł się do Holandii, a później do Niemiec. Osiedlił się w Berlinie i założył firmę zajmującą się produkcją płaszczy przeciwdeszczowych. Jednak 28 października 1938 r. on i jego syn Addi zostali nagle aresztowani. Polski rząd ogłosił środki mające na celu uniemożliwienie polskim Żydom mieszkającym za granicą powrotu do domu, więc reżim nazistowski podjął prewencyjną decyzję o ich wydaleniu. Ponieważ Polacy nie chcieli ich wpuścić, doprowadziło to do chaosu na granicy, a tysiące przetrzymywano w zaimprowizowanym obozie przetrzymywania.
Berl nie miał ochoty wracać do zaścianka, gdzie wciąż nie było brukowanych dróg ani chodników. Kiedy jednak Niemcy i Polacy doszli do porozumienia, przyznającego polskim Żydom tymczasowe prawo powrotu do domu, nie miał realnej alternatywy, jak tylko zabrać żonę i córkę do Krakowca.
Chociaż udało im się uciec przed makabryczną masakrą ponad 4000 miejscowych Żydów, ukrywając się w chacie na obrzeżach miasta, zostali później zdradzeni przez człowieka, który dotychczas ich chronił. Tymczasem synowi Berla (i ojcu autora) Addiemu pozwolono wrócić do coraz bardziej wrogiego Berlina, gdzie po prostu udał się do biura podróży i kupił bilet na pociąg do Włoch. Trafił później do Turcji, a następnie do Palestyny, dzięki nieoczekiwanej pomocy przełożonego generalnego zakonu jezuitów, polskiego patrioty, który miał dobre wspomnienia z dziecięcych wakacji pod Krakowcem.
Chociaż udało im się uciec przed masakrą ponad 4000 miejscowych Żydów, ukrywając się w chacie, zostali później zdradzeni
Oprócz tego poruszającego materiału osobistego, książka Wassersteina żywo pokazuje, jak to, co kiedyś było polskim miastem, stało się „głównie żydowskie” około 1800 roku i jest „obecnie prawie całkowicie ukraińskie”. Dziś modli się, aby „naród ukraiński przezwyciężył tę straszną mękę” i z zadowoleniem przyjmuje fakt, że „gwałtowna wrogość” w stosunkach polsko-ukraińskich w przeszłości została „zastąpiona przez przypływ życzliwości i gościnności ze strony Polaków, o co prosiły miliony Ukraińców schronienia przed rosyjskimi atakami na cele cywilne”.
Ale zależy mu również na tym, aby nasza uzasadniona niechęć do Putina nie zaślepiała nas na mroczniejsze aspekty ukraińskiej historii. Niepokojący jest fakt, że szkoła i ogromny pomnik na dawnym rynku upamiętniają przywódcę nacjonalistów Romana Szuchewycza, urodzonego w Krakowcu w 1907 r., człowieka, którego Wasserstein opisuje jako „kolaboranta hitlerowskiego, przywódcę partyzantki antyradzieckiej i czystki etnicznej Polaków i Żydów” , dobrze znany, według członka jego własnej jednostki, ze swoich „sadystycznych skłonności”. Wśród wielu innych zalet tej książki jest ostrym przypomnieniem niebezpieczeństw związanych z przekształceniem historii w uproszczoną moralitet.
Małe miasteczko na Ukrainie: miejsce, z którego przybyliśmy, miejsce, do którego wróciliśmy autorstwa Bernarda Wassersteina zostało opublikowane przez Allen Lane (25 funtów). Aby wesprzeć Guardian i Observer, zamów swój egzemplarz na Guardianbookshop.com. Mogą obowiązywać opłaty za dostawę