Zaginione zdjęcia z powstania w getcie warszawskim ujawniają horror ostatniego bastionu Żydów | Całopalenie
Fotografie są rozmyte, komponowane w pośpiechu i robione ukradkiem, czasem z głowami lub przedmiotami na pierwszym planie zasłaniającymi część widoku.
Ale historycy Holokaustu twierdzą, że niedoskonałe zdjęcia, odkryte w zeszłym miesiącu na polskim strychu dziesiątki lat po śmierci ich twórcy, są mimo wszystko bezcenne. Są to jedyne znane zdjęcia z wnętrza powstania w getcie warszawskim, których Niemcy nie wykonali.
Fotografie będą częścią wystawy poświęconej 80. rocznicy powstania, która odbędzie się w kwietniu w warszawskim muzeum historii Żydów POLIN.
Polowanie na zdjęcia rozpoczęło się w zeszłym roku, kiedy kuratorzy zaczęli zastanawiać się, jak zilustrować nadchodzącą wystawę.
Strażacy na Nowolipie, obok Szpitala św. Zofii. Fot. Zbigniew Leszek Grzywaczewski
Najbardziej znana dokumentacja fotograficzna powstania obejmuje około 50 fotografii wykonanych do tzw. Raportu Stroopa, przygotowanego przez gen. Jürgena Stroopa dla szefa SS Heinricha Himmlera.
„Jednym z naszych głównych pomysłów było zrezygnowanie z tego materiału. Wystawa jest z perspektywy żydowskiej, z perspektywy ofiar, więc zilustrowanie tej treści niemieckim materiałem propagandowym było sprzecznością” – powiedziała kuratorka Zuzanna Schnepf-Kołacz.
To doprowadziło ją do jedynych innych znanych zdjęć powstania wykonanych z wnętrza getta: 12 niewyraźnych odbitek, najwyraźniej wykonanych przez polskiego strażaka, Zbigniewa Leszka Grzywaczewskiego, przechowywanych w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie.
Pochodzenie odbitek wyjaśnił list napisany w 1968 roku przez warszawskiego Żyda Hilarego Laksa, który przeżył Zagładę i wyemigrował do Stanów Zjednoczonych: „Leszek z narażeniem życia wykonał szereg fotografii. Wiedząc o tym, zwróciłem się do niego około 10 lat temu z prośbą o przesłanie mi tych zdjęć”.
Była też kusząca wskazówka: „Negawy są nadal w rękach Leszka. Od niego można również uzyskać wszelkie dodatkowe informacje. Dopóki żyje, oczywiście.
Pracownik muzeum bada negatywy. Zdjęcie: Wojtek Radwański/AFP/Getty Images
Zainteresowany negatywami i tym, czy strażak, który je zrobił, zrobił więcej zdjęć, Schnepf-Kołacz zaczął szukać Grzywaczewskiego, ale okazało się, że zmarł w 1992 roku.
Wkrótce odnalazła jego syna, Macieja Grzywaczewskiego, który wiedział, że jego ojciec został wysłany do getta do gaszenia pożarów, ale nic nie wiedział o żadnych fotografiach. Zaczął przeglądać pudła z dobytkiem ojca, przechowywane w jego domu i domu jego siostry, ale nic nie znalazł.
„Potem znalazłem je w ostatnim pudełku, w ostatnim kartonie w środku” – powiedział.
Rolka filmu zawierała 48 ujęć, z czego 33 wykonano w getcie. Inne zostały zrobione poza gettem, w tym ujęcia spacerów po parku.
Warszawskie getto, utworzone w 1940 r., było największe w Europie, aw szczytowym okresie przebywało w nim prawie pół miliona Żydów, stłoczonych w małej dzielnicy i zmuszonych do życia w przerażających warunkach.
Około 260 tys. zostało wywiezionych z getta do obozu zagłady w Treblince i zamordowanych. Po masowych deportacjach w 1942 r. pozostali w getcie rozpoczęli przygotowania do powstania, przemycając broń i materiały wybuchowe.
Wyprowadzanie Żydów w getcie warszawskim. Zdjęcie: Zbigniew Leszek Grzywaczewski/AFP/Getty Images
Powstanie rozpoczęło się 19 kwietnia 1943 r. Z zeznań wynika, że większość uczestników od początku wiedziała, że jest ono skazane na niepowodzenie, ale była zdecydowana raczej iść do walki niż trafić do komór gazowych.
Niemcy podpalali getto w celu wydymienia ludzi z bunkrów i piwnic. Następnie wysłali lokalną straż pożarną, aby ugasić pożary i powstrzymać ich rozprzestrzenianie się na inne części Warszawy.
Fotografie Leszka Grzywaczewskiego nie pokazują walk, ale pokazują płonące budynki, a także Żydów wyprowadzanych z getta przez niemieckich strażników.
Grzywaczewski spędził w getcie cztery tygodnie na gaszeniu pożarów, jak wynika z prowadzonego wówczas pamiętnika, który odnaleziono po jego śmierci.
„Obraz wyciąganych stamtąd ludzi pozostanie ze mną do końca życia” – napisał. „Postać zataczająca się z głodu i przerażenia, brudna, obdarta. Zastrzelony masowo; ci, którzy jeszcze żyją, przewracają się nad ciałami tych, którzy już zostali unicestwieni”.
Tysiące zginęło w pożarach, a większość z tych, którzy przeżyli powstanie, została wysłana do Treblinki i zabita.
W swoim pamiętniku Grzywaczewski nie wspomniał o robieniu zdjęć. Nigdy też nie wspominał o tym swoim dzieciom, ani nie mówił o tym, że jego rodzice pomagali ukrywać Żydów w czasie wojny. Według ustnych zeznań zebranych w Stanach Zjednoczonych co najmniej jeden członek rodziny Laksów, który później przekazał zdjęcia do muzeum Holokaustu, był ukrywany przez rodzinę Grzywaczewskich.
„Przestał pisać swój pamiętnik w 1948 roku, kiedy doszło do przejęcia władzy przez Sowietów, a potem już nigdy nie mówił o wojnie” – powiedział Maciej Grzywaczewski o swoim ojcu.
Muzeum POLIN na terenie dawnego getta zostało otwarte w kwietniu 2013 roku z okazji 70. rocznicy wybuchu powstania.
Pamięć o Holokauście stała się tematem kontrowersyjnym w dzisiejszej Polsce, gdzie nacjonalistyczny rząd próbował kryminalizować przypisywanie narodowi polskiemu jakiejkolwiek odpowiedzialności za Holokaust i starał się skupić na przypadkach Polaków, którzy pomagali Żydom.
W 2020 r. rząd odmówił odnowienia kadencji dyrektora POLIN, a planowane muzeum getta jest nękane oskarżeniami o fałszowanie historii.
Na wystawie jeszcze w tym roku znajdą się świadectwa osób, które przeżyły powstanie i tych, którym się to nie udało.
„Mamy dwa pamiętniki, które były pisane w bunkrach w getcie. Wiemy, że autorzy nie przeżyli, choć nie wiemy dokładnie, jak zginęli. Jeden z pamiętników został odnaleziony po wojnie w obozie koncentracyjnym na Majdanku – opowiada Schnepf-Kolacz.
W innych przypadkach kuratorzy mają tylko imię lub w ogóle nie mają nazwiska osoby, która napisała świadectwo. Mają nadzieję, że badania do wystawy i nowe zdjęcia w jakimś stopniu wypełnią niewielką część ogromnej luki w wiedzy o życiu w warszawskim getcie i historiach jego mieszkańców.
„To jest historia badań nad Holokaustem. Nawet po tylu latach badań wciąż wiemy tak mało, wciąż jest tak wiele luk” – powiedziała Schnepf-Kolacz.