Rozłąki rodzinne na granicy ze Stanami Zjednoczonymi stały się inspiracją dla najnowszej powieści Isabel Allende
Aby otrzymywać bezpłatne powiadomienia o najświeższych wiadomościach w czasie rzeczywistym, wysyłane bezpośrednio do Twojej skrzynki odbiorczej, zapisz się do naszych e-maili z najnowszymi wiadomościami
Zarejestruj się, aby otrzymywać nasze bezpłatne e-maile z najnowszymi wiadomościami
Rozdzielenie rodzin migrantów na granicy amerykańsko-meksykańskiej zawsze sprawiało Isabel Allende ból: kiedy zobaczyła to za administracji Trumpa, jej pierwszym odruchem była pomoc w ponownym zjednoczeniu dzieci i rodziców za pośrednictwem jej fundacji. Potem legendarna chilijska pisarka pomyślała, że musi napisać książkę.
„The Wind Knows My Name”, która zmaga się z imigracją, przemocą, solidarnością i miłością, to najnowsza powieść wielokrotnie nagradzanej pisarki, która – z ponad 77 milionami sprzedanych książek – jest uważana za najpoczytniejszą na świecie hiszpańskojęzyczną autor. Wydany na początku tego miesiąca, jest dostępny w księgarniach w USA, Hiszpanii i Ameryce Łacińskiej.
Dla 80-letniego Allende oddzielenie dzieci od rodziców na granicy przywołało podobnie wstrząsające momenty historyczne, na przykład kiedy dzieci z rodzin zniewolonych lub rdzennych zostały wyrwane rodzicom.
„Myślałam o tej strasznej tragedii, która nie zdarza się po raz pierwszy” – powiedziała Allende podczas wywiadu wideo z The Associated Press przeprowadzonego w języku angielskim i hiszpańskim z jej biura w Sausalito w Kalifornii. „To straszne, straszne, traumatyczne wydarzenie dla rodziców i dzieci, które dorastają z tą dziurą w sercu. A więc taki był początek tej książki”.
Powieść miesza rzeczywistość i fikcję i zagłębia się w decyzje, które matki podejmują, aby uratować swoje dzieci, takie jak wysłanie ich samych do innego kraju lub ryzykowanie wspólnej niebezpiecznej podróży, pomimo bolesnych konsekwencji, jakie mogą pociągać za sobą te wybory. To także opowieść o odporności dzieci w obliczu przemocy.
Pierwotnym pomysłem było napisanie powieści na podstawie Juliany, 7-letniej niewidomej dziewczynki. Allende dowiedział się o Julianie dzięki Fundacji Isabel Allende, która wspiera kobiety i dziewczęta oraz wspiera finansowo grupy pracujące na granicy z Meksykiem.
Po przybyciu z rodziną do Stanów Zjednoczonych w 2019 roku Juliana została oddzielona od matki i nie figurowała w rejestrach systemu imigracyjnego. Minęło osiem miesięcy, zanim dzięki pracy prawników pro bono wróciła do rodziców.
Chociaż Allende nie miała okazji poznać Juliany osobiście – jej rodzina została deportowana do Meksyku – historia przypomniała jej inną tragedię, choć z różnymi niuansami, która głęboko ją poruszyła: separację rodzinną około 10 000 żydowskich dzieci podczas Holokaustu, które zostali wysłani z Polski, Austrii, Niemiec i innych krajów europejskich do Anglii, aby przeżyć.
Rezultatem tych przeplatających się historii była „Wiatr zna moje imię”, 346-stronicowa powieść, w której postać Anity Díaz jest wzorowana na Julianie, a postać Samuela Adlera reprezentuje jedno z tych tysięcy żydowskich dzieci.
Rozpoczyna się pod koniec 1938 roku, kiedy Samuel przebywa w rodzinnym Wiedniu. Aby chronić go przed prześladowaniami, jego matka wysyła go do Anglii w ramach programu Kindertransport, który uratował życie tysiącom żydowskich dzieci podczas Holokaustu.
Osiemdziesiąt lat później Anita wsiada do pociągu, by uciec przed przemocą w Salwadorze i szukać azylu w USA który spowodował śmierć prawie tysiąca ludzi. Przyjazd Anity i jej matki do Stanów Zjednoczonych zbiega się z początkiem polityki imigracyjnej, która dzieli rodziny, próbując zniechęcić migrantów starających się o azyl.
„Kiedy piszę beletrystykę, nie staram się niczego przekazywać ani głosić” — wyjaśnia Allende, która od dziesięcioleci mieszka w Kalifornii i określa siebie jako wieczną cudzoziemkę. „Chcę opowiedzieć historię, która mnie pasjonuje, na której bardzo mi zależy, i właśnie to piszę”.
W przypadku tej powieści była to historia rozpadu rodzin uciekających między innymi z powodu przemocy, biedy czy korupcji. Ale książka jest również krzykiem przeciwko polityce imigracyjnej, którą Allende uważa za nadużycie władzy, i hołdem złożonym tysiącom prawników, pracowników socjalnych, psychologów i innych wolontariuszy, którzy pracują bez wynagrodzenia, aby pomóc zjednoczyć te rodziny.
Chociaż znaczna część historii rozgrywa się podczas administracji Donalda Trumpa, były prezydent nie jest zidentyfikowany z imienia w powieści.
„Nie chcę nigdzie umieszczać nazwiska Trumpa, to osobisty antagonizm” – powiedział Allende. „Nie lubię go tak bardzo, że wolałbym o nim nie wspominać”.
Dla Allende, autora ponad 25 książek przetłumaczonych na ponad 40 języków, pisanie powieści jest jak tworzenie gobelinu, w którym krok po kroku łączy się kropki i dodaje kolory. Powiedziała, że kiedy to się skończy, poczujesz „ogromną ulgę”.
„Mam je w głowie od roku i nawet nie dają mi spać” – powiedziała o bohaterach swojej najnowszej powieści. „Wreszcie odeszli”.